Rynek filmowy: Nikolaj Nikitin

(tekst ukaże się w listopadowym wydaniu MF)

Trzeba wzmacniać element ponadnarodowy

 

Rozmowa z Nikolajem Nikitinem, założycielem i dyrektorem warsztatów SOFA współfinansowanych przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, a przy tym selekcjonerem festiwalu w Berlinie specjalizującym się w kinie z Europy Wschodniej

 

W dwóch zdaniach: SOFA to…

Think tank działający na rzecz przyszłości kina, innymi słowy to program szkoleniowy, podczas którego uczymy i wspieramy rozwój „agentów kulturalnych”, czyli osób zajmujących się zarządzaniem kulturą filmową. Chciałbym podkreślić, że SOFA to wyjątkowy program na skalę europejską, ponieważ nie przyjmujemy na niego ani reżyserów, ani producentów – od tego są inne świetne projekty, takie jak EAVE czy Torino Film Lab – nie zajmujemy się też rozwijaniem projektów filmowych.

 

Baza firm zajmujących się postprodukcją, agencja produkująca zwiastuny, archiwum filmowe, program edukacyjny dla przyszłych pracowników festiwali – to tylko kilka przykładów inicjatyw, które rozwijane były podczas SOFA. Gdyby próbować je sprowadzić do wspólnego mianownika, to można powiedzieć, że wszystkie te projekty mają ułatwić dostęp do kina.

Zgadza się, chodzi o ułatwienie dostępu do kultury filmowej i to na wielu poziomach, na przykład do archiwów. Brzmi to niewiarygodnie, ale wciąż w wielu krajach brakuje filmotek! Inny przykład to edukacja filmowa od małego. Nasze pokolenie miało łatwiejszy dostęp do kina, mnie np. rodzice regularnie tam zabierali, wyrosłem na miłośnika filmów i od ponad 20 lat pracuję w branży. Dziś dzieci mogą oglądać dużo różnych treści na rozmaitego rodzaju ekranach i nigdy nie wejść do prawdziwego kina. Jak w takiej sytuacji mogą wpaść na pomysł, aby zostać w przyszłości producentem filmowym? Albo nawet aktorem.

 

Program działa od sześciu lat, co roku część wykładów i warsztatów organizowanych jest w Polsce. Co pana zdaniem zmieniło się przez ten czas na naszym rynku filmowym, szczególnie, jeśli chodzi o zarządzanie kulturą właśnie? I gdzie można jeszcze coś poprawić?

Kiedy rozpoczynaliśmy program SOFA, rozglądaliśmy się po Europie wzdłuż i wszerz, aby znaleźć dla tych warsztatów „odpowiedni dom”. Polska wydawała nam się wówczas idealnym miejscem, a w kolejnych latach potwierdziła nasze wyobrażenia, dlatego rozpoczynamy każdą kolejną edycję w Warszawie. Leżąca w sercu Europy Polska zgodnie z naszymi oczekiwaniami wciąż się rozwija i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy ten proces z naszej strony wspierać. Kraj ma nie tylko bogatą filmową przeszłość, ale też coś, bez czego nie wyobrażamy sobie przyszłości kina – ani żadnej innej gałęzi sztuki – świetną edukację. W Polsce jest wiele różnego typu miejsc, w których przyszli filmowcy mogą zdobywać wiedzę, i co równie ważne – szkoli się nie tylko utalentowanych reżyserów, ale także przedstawicieli innych zawodów. Dodam, że jestem bardzo zadowolony, ponieważ w tym roku rozwijamy w trakcie SOFA polski projekt, który ma na celu wzmocnić współpracę między producentami i scenarzystami (mowa o projekcie Agnieszki Kruk – Find Your Story [znajdź swoją historię] – przyp. red.). To, co w Polsce na pewno się zmienia na korzyść, to coraz częstsze korzystanie z inicjatyw ogólnoeuropejskich: coraz więcej uczestników z Polski jest wybieranych do udziału w międzynarodowych szkoleniach, a różne polskie instytucje korzystają nie tylko z krajowego czy regionalnego wsparcia, ale także z funduszy unijnych. Pamiętając o tym, jaką mamy w tej chwili sytuację polityczną w Europie, chciałbym podkreślić, że wymiana kulturalna oraz wzajemne zrozumienie sąsiadujących ze sobą krajów to jedyna droga wyjścia z kryzysu. To, co można dalej wzmacniać i rozwijać to właśnie ten element ponadnarodowy.

 

Na pewno ważna jest też cierpliwość – ziarna zasiewane w kulturze przynoszą plony czasem po wielu latach.

Nie każdy projekt, który jest rozwijany podczas warsztatów SOFA od razu jest wdrażany, czasem uczestnicy docierają do celu okrężną drogą. Zresztą nasz program nie służy tylko pojedynczym „agentom kulturalnym”, ale całemu lokalnemu przemysłowi. W ramach SOFA oferujemy przecież uczestnikom kontakt z ważnymi graczami na europejskim rynku audiowizualnym. Dlatego uważam, że programy szkoleniowe, takie jak nasz, powinny działać na szeroką – w sensie geograficznym – skalę, ale także mieć zapewnione stabilne źródło finansowania na kilka lat do przodu. Dzięki temu twórcy będą mieli możliwość tworzenia długofalowych projektów, a także nawiązywania trwałych relacji zawodowych. Niedawno dostaliśmy świetne wieści z Brukseli – dostaliśmy dofinansowanie z komponentu Media programu Kreatywna Europa i już możemy planować działania na trzy kolejne lata.

 

Skoro mowa o kolejnych latach… Co pana zdaniem czeka średniej wielkości rynki filmowe, takie jak nasz polski? Czy wprowadzenie zachęt finansowych ma przyszłość?

Uważam, że te, jak to pani mówi „średniej wielkości europejskie rynki” mogą mieć bardzo duży wpływ na rozwój trendów i zjawisk. Bo nie o rozmiar tu chodzi, ale o jakość i innowacyjność twórczości. Wielką przewagą średnich rynków jest elastyczność: rozwijają się i dostosowują do zmian szybciej niż to się dzieje w dużych krajach. Nie chcę być gołosłowny, więc jako przykład podam rozwój usługi VOD, która działa w Polsce lepiej i sprawniej niż np. w Niemczech. Z drugiej strony polski przemysł filmowy jest stabilny i samowystarczalny, dzięki czemu możecie sobie pozwolić na wiele więcej eksperymentów. Z jednej strony powstaje u was wielka europejska koprodukcja, czyli Zimna wojna, a z drugiej młodzi polscy reżyserzy mogą robić swoje pierwsze lub drugie filmy w całości poza krajem. Myślę, że wprowadzenie systemu zachęt to istotny krok, dzięki któremu Polska będzie konkurencyjnym rynkiem dla innych graczy w tej części Europy, takich jak Węgry czy Czechy. Na pewno jest zainteresowanie tym, co powstaje u was w kraju. Jednym z wykładowców na warsztatach SOFA była Funa Maduka, która zarządza w Netflixie działem produkcji i zakupów obcojęzycznych filmów. Wyraziła ogromne zainteresowanie współpracą z polskimi twórcami oraz finansowaniem i zakupieniem praw do polskich tytułów. Piłka jest teraz po waszej stronie boiska.

 

Rozmawiała Ola Salwa

Rynek filmowy: 10 lat Regionalnych Funduszy Filmowych

(tekst ukaże się w listopadowym wydaniu MF)  

Rafał Bubnicki

 

Kino polskie i krasnoludki

 

Mija już 10 lat, od kiedy w polskiej kinematografii funkcjonują Regionalne Fundusze Filmowe. Ich jubileusz to dobra okazja do podsumowania dotychczasowej działalności RFF i spojrzenia z troską w ich najbliższą przyszłość.

 

Kto organizuje i finansuje polskie kino? Sądząc z przekazów medialnych, są to duchy lub krasnoludki. Ponieważ mieszkam we Wrocławiu, gdzie od dekady liczba krasnoludków stale rośnie i coraz to pojawiają się na ulicach finezyjnie odziane skrzaty, uprawiające zresztą różne zawody, więc mogę uważać się za nieco lepiej zaznajomionego z materią ich działalności. Chciałbym zatem zabrać głos jako jeden z  jedenastoosobowej grupy krasnoludków, która w Polsce prowadzi Regionalne Fundusze Filmowe. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.

Lektura w ostatnich miesiącach wielu materiałów prasowych o tematyce filmowej skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Wspólną cechą przeczytanych recenzji i omówień jest pomijanie informacji o producentach i koproducentach polskich filmów. Zjawisko to może nie nowe, ale coraz bardziej uderzające. W zestawieniu z ogólnie dostępnymi źródłami wiedzy o polskim filmie właściwie wytłumaczalne. Producent w tych informacjach prawie nie istnieje. Tym bardziej koproducent. Gdyby zapytać przeciętną Polkę lub Polaka, kto w Polsce finansuje i organizuje produkcję filmową, to być może nieliczni wymieniliby Polski Instytut Sztuki Filmowej, instytucję, która od dwunastu lat z coraz większymi sukcesami wspiera rodzime kino. Ale przecież PISF tylko dofinansowuje projekty filmowe. Ich autorami, czyli sprawcami pomysłów i zbierania na nie pieniędzy, a potem realizatorami filmów są dziesiątki, przede wszystkim prywatnych firm, które stały się autorami sukcesów artystycznych i komercyjnych polskiego kina w ostatnich latach. Ilu polskich producentów zdołało przebić się do świadomości polskiego kinomana? Kto potrafi wymienić nazwiska najważniejszych polskich producentów? Kto wie, co to są Regionalne Fundusze Filmowe i jaki jest ich dziesięcioletni wkład w polską produkcję? Mogę założyć się w ciemno, że poza środowiskiem filmowym prawie nikt. Czy jest zatem przesadą stwierdzenie, że to krasnoludki (duchy zostawmy na razie na boku) stoją za sukcesami polskiego kina? Myślę, że nie. A ponieważ za parę tygodni odbędą się wybory samorządowe, warto opowiedzieć, co polskie samorządy w ostatniej dekadzie wniosły do polskiego kina. Lubię krasnoludki, ale jeśli z publicznych pieniędzy samorządy wojewódzkie i miejskie od 2008 roku przeznaczyły ponad 72 mln złotych na wsparcie 492 polskich filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych (w tym 76 koprodukcji międzynarodowych), to chyba warto o tym informować i rozmawiać publicznie.

Kiedy dziesięć lat temu Agnieszka Odorowicz, kierująca wówczas Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, oraz Maciej Strzembosz, szef Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych, przekonywali samorządowców z największych polskich miast i województw do stworzenia regionalnych funduszy filmowych, to nie odkrywali Ameryki. Świetnie natomiast wiedzieli, że takie fundusze działają w większości regionów państw zachodnioeuropejskich i skutecznie wspierają tam produkcję filmową. Dzięki temu promują swoje regiony i jednocześnie wpływają na nierzadko niebagatelne wpływy dla lokalnych przedsiębiorców, wynikające z lokowania w tych regionach produkcji filmów. W „starych” krajach Unii Europejskiej fundusze mają samodzielną formę prawną (jako fundacje, spółki) i nierzadko wielomilionowe (w euro) budżety. Dofinansowując wybrane filmy, fundusze wymagają, by na terenie ich działalności była realizowana przynajmniej część dni zdjęciowych, aby zatrudniani byli miejscowi fachowcy i firmy z branży filmowej, oraz by otrzymane środki były wydatkowane w regionie. Jak częsta to obecnie praktyka współfinansowania filmów nietrudno się przekonać, śledząc czołówki i końcowe napisy wyświetlanych u nas obrazów europejskich. Obecnie już filmów z całej Europy, bo fundusze „zdobyły” w ostatniej dekadzie także „nowe” kraje UE.

W Polsce było wiadome, że fundusze – realizując takie same zadania jak w Europie – będą miały mniejsze możliwości finansowe, a RFF powstaną (ze względu na oszczędności w obsłudze administracyjnej) przy samorządowych instytucjach kultury. Do 2010 roku Regionalne Fundusze Filmowe powołały samorządy w Łodzi, Katowicach, Wrocławiu, Gdyni, Poznaniu, Krakowie, Szczecinie, Lublinie i Warszawie. W ostatnich trzech latach powstały fundusze w Rzeszowie oraz Olsztynie. RFF są finansowane albo wspólnie przez samorządy wojewódzkie i miejskie (np. Kraków, Wrocław i Warszawa), albo tylko przez samorząd miejski (np. Łódź) lub wojewódzki (np. Katowice). Roczny budżet jednego funduszu nie przekroczył nigdy 2 mln złotych. Najczęściej jest to ok. 500 tys. – 1 mln złotych rocznie. Nie są to wielkie sumy, ale w skali dekady złożyły się na sumę 72 224 919 złotych. Jakie są efekty dotychczasowej działalności RFF? Przede wszystkim sprawiły, że polscy twórcy wyszli z realizacją filmów fabularnych poza Warszawę, gdzie skoncentrowana jest znakomita większość polskiego przemysłu filmowego. Atrakcyjne okazały się miejskie pejzaże Gdyni i Lublina, Łodzi i Wałbrzycha, Wrocławia i Krakowa, krajobrazy Bieszczad i Gór Stołowych, Małopolski, Górnego Śląska czy Mazur. Aby ograniczyć się do tytułów najbardziej znanych przypomnijmy, że RFF koprodukowały takie filmy jak: Ida (Łódzki FF) oraz Zimna wojna (RFF: Śląski, Łódzki i Podkarpacki) w reżyserii Pawła Pawlikowskiego, Twój Vincent (Dolnośląski FF) Doroty Kobieli i Hugh Welchmana, Pokot (Dolnośląski FF) Agnieszki Holland, Body/Ciało (Mazowiecki i Warszawski FF) Małgorzaty Szumowskiej, Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł (Gdyński FF) Antoniego Krauzego, Jesteś Bogiem (Śląski FF) Leszka Dawida, Cicha Noc (Warmińsko-Mazurski FF) Piotra Domalewskiego, Pod Mocnym Aniołem (Małopolski FF) Wojciecha Smarzowskiego, Carte Blanche (Lubelski FF) Jacka Lusińskiego, W spirali (RFF w Poznaniu) Konrada Aksinowicza czy Karbala (Zachodniopomorski FF) Krzysztofa Łukaszewicza. Każdy z Regionalnych Funduszy Filmowych ma na swym koncie koprodukcje znanych i docenionych za granicą oraz w kraju, nagradzanych na festiwalach filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych. Na tegorocznym festiwalu w Gdyni połowa tytułów w Konkursie Głównym to filmy koprodukowane przez fundusze regionalne, a w dwóch wypadkach (Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego i Ułaskawienie Jana Jakuba Kolskiego) to obrazy, które powstały z udziałem trzech funduszy. Wśród dokumentów dofinansowanych przez RFF było bardzo wiele pozycji o sprawach i postaciach ważnych dla poszczególnych regionów. Bez wsparcia funduszy produkcje te by nie powstały. Realizując filmy w regionach, producenci „zostawili” tam ponad 103 mln złotych. Poza wpływami dla lokalnych firm i specjalistów pieniądze z podatków wpłynęły do kas samorządowych. Ponieważ RFF są koproducentami filmów, które dofinansowują, mają także udział we wpływach z ich eksploatacji. Nie są to na razie wielkie sumy, ale w wielu przypadkach były znaczące np. Sala samobójców Jana Komasy (Dolnośląski FF), Jesteś Bogiem Leszka Dawida czy Wołyń Wojciecha Smarzowskiego (Dolnośląski FF) przyniosły znaczące wpływy, które powiększyły budżety funduszy.

Podsumowując dziesięciolecie działalności Regionalnych Funduszy Filmowych, trzeba spojrzeć w przyszłość i zapytać o szanse i zagrożenia, jakie stoją przed ich dalszą działalnością. Szansa to podtrzymanie i rozwinięcie funduszy poprzez zwiększenie ich finansowania i autonomizację działalności jako instytucji. Mówiąc o zwiększeniu finansowania, trzeba pamiętać o granicach, które wyznacza poziom produkcji filmowej w Polsce i zainteresowanie naszym krajem ze strony zagranicznych twórców. Z tych powodów trudno sobie wyobrazić, aby można było od razu sensownie zainwestować w produkcję więcej niż 2 mln rocznie w skali roku, w największych funduszach. Poziom finansowania RFF ze strony samorządów jest jednak obecnie znacznie niższy. Uruchomienie tzw. zachęt podatkowych dla producentów filmowych (sejmowa ustawa w tej sprawie jest prawie gotowa) może zwiększyć te potrzeby, ale nie będzie to zmiana skokowa, a raczej stopniowa, ewolucyjna. Z drugiej strony, zarówno z powodów identyfikacji (obecnie każdy fundusz regionalny występuje pod nazwą innej instytucji macierzystej), jak i zakresu działania należy myśleć o przekształceniu funduszy w samodzielne instytucje lub – co najmniej – w struktury o rozległej autonomii decyzyjnej i personalnej. Takie struktury mogłyby obok wspierania produkcji filmowej dla kin i produkcji telewizyjnej (seriale), zajmować się także komisjami filmowymi oraz pełną gamą usług audiowizualnych, które w województwach i metropoliach są obecnie rozdzielone pomiędzy różne agendy samorządowe i instytucje. Wśród zagrożeń najpoważniejsze to zawsze możliwe odstąpienie samorządów od finansowania funduszy. Powodów może być wiele. Z najważniejszymi RFF spotykają się w swojej działalności od dawna. Jest to np. dążenie samorządowców do samodzielnego, a nie poprzez konkurs i eksperckie oceny, decydowania, który producent otrzyma wsparcie finansowe od samorządu. Takie praktyki mogą podsuwać myśli o kryptokorupcyjnych powiązaniach samorządowców z producentami, jak i podejrzenia o zwykłą, z próżności wynikającą, chęć by „ogrzać się” w świetle gwiazd filmowych. Inne zagrożenie to sposób rozumienia promocji regionu poprzez film. Czy obraz wsi pokazany w Cichej Nocy jest to, czy nie jest promocja regionu? Warmińsko-mazurscy samorządowcy, za co im chwała, uznali, że jest to promocja. Należałoby tylko sobie życzyć podobnego sposobu myślenia w całej Polsce. No i oczywiście zagrożenie strukturalne, charakterystyczne dla polskich stosunków politycznych. Każda nowa władza, zwłaszcza gdy zmienia się konstelacja partyjna, za punkt honoru uważa nie kontynuację tego, co dobrze robili poprzednicy, ale zmianę wszystkiego, poczynając od ludzi, a na strukturach kończąc. Jako jeden z jedenastu krasnoludków, które budowały przez dziesięć lat od zera Regionalne Fundusze Filmowe apeluję do rozwagi i zastanowienia. Zniszczyć łatwo, zbudować i rozwijać znacznie trudniej.

 

* Rafał Bubnicki jest dziennikarzem i producentem filmowym. Od 2008 roku kieruje Dolnośląskim Funduszem Filmowym, a od 2013 także Wrocławską Komisją Filmową. Jest przewodniczącym Sekcji Regionalnych Funduszy Filmowych w Krajowej Izbie Producentów Audiowizualnych).

 

123

Partnerzy

Do NOT follow this link or you will be banned from the site!